Napis
zps_logo
Zps_uep-alfa
ZPS jest członkiem Europejskiej Federacji Spadochroniarzy
znaczek (15 kB)



POWRÓT



Okres lipiec 1968 do lipiec 1970 Kazimierz Rutkowski

Od lipca 1968 do lipca 1970 roku odbyłem czynną służbę w 6 Pomorskiej Dywizji Powietrzno Desantowej w 10 Batalionie Powietrzno Desantowym w Oświęcimiu. Autor książki "My spadochroniarze z dziesiątego" Tadeusz Dytko napisał: O słynnym "dziesiątym" batalionie zawsze mówiło się dobrze i z szacunkiem, nawet wówczas, gdy "czarne chmury" zawisły nad 6 PDPD, co było efektem odpowiednio negatywnie nastawionej do "Czerwonych Beretów " kierowniczej kadry MON".

Na początku służby znalazłem się w 2 kompanii szturmowej d-ca por. Karol Gryzowski, (w 1973-1977 rok st. instruktor spadochronowy w stopniu kapitana), dowódca plutonu sierż. Adam Habant a następnie po 6 miesiącach przeniesiono nas do 3 kompanii szturmowej d-ca kpt. Stanisław Król (zostałem wybrany jako kelner do obsługi balu sylwestrowego 68/69, dobrze widocznie się spisałem więc w styczniu 69 na obozie narciarskim w Istebnej opiekowałem się żoną kapitana Króla i jej siostrą, zawsze rano chodziłem do wsi gdzie miały wynajęty pokój, napaliłem im w piecu, omijała mnie poranna zaprawa. Stary drewniany góralski dom wielkie łóżka i ogromniaste pierzyny. (ppłk dypl. Stanisław Król od 25.01.77 do 18.08.78 pełnił funkcję szefa sztabu 6 PDPD).

Następny dowódca mojej 3 kompanii to por. Piotr Kokoszka od roku 1970 kapitan, (przyszedł z Dziwnowa był d-cą 56 Kompanii Specjalnej sformowanej w 1967 na bazie 5 kompanii rozpoznawczej 1 Batalionu Szturmowego z Dziwnowa. Kompania początkowo stacjonowała w Bydgoszczy.) Szykowaliśmy w czwórkę mieszkanie dla jego rodziny na osiedlu w Oświęcimiu, malowanie, drobne naprawy następnie przeprowadzka. Spotkałem się z nim przypadkowo w Krakowie w latach 90-tych był w stopniu podpułkownika. W grudniu 2014 na Facebooku w grupie czerwone berety odnalazłem żołnierza Dariusza Maliszewskiego który służył jako żołnierz zawodowy wraz z ppłk Kokoszką w latach 80-tych WRZKB w Krakowie do czasu swego przejścia na emeryturę. Na 3 kompanii był sierż. Jerzy Chuchro (nie jestem pewien czy czasem nie jemu robiłem remont silnika w jego motocyklu Jawa, puścił mnie z Marianem Gadulą na Wigilię 69 r. wieczorem do Krakowa, tylko powiedział, jak was złapią ja o niczym nie wiem, miał służbę pomocnika oficera dyżurnego batalionu).

Moja przygoda z wojskiem rozpoczęła się po otrzymaniu biletu z DSzW, zlecono mi wyjazd z Krakowa do miejscowości Jedwabno na Mazurach (batalion miał obóz nad jeziorem Głęboczek) aby nie pobłądzić po Szczytnie bo jak dojechaliśmy pociągiem z Krakowa pod dworcem stały już samochody wojskowe, patrole nie miały specjalnie trudności ze znalezieniem w tłumie rekrutów bo po wielogodzinnej podróży większości aż z Krakowa "słanialiśmy" się na nogach i faktycznie to była pierwsza i ostatnia przyjazna przysługa jaką od wojska otrzymałem. Po przerobieniu z cywila na rekruta stałem się żołnierzem rekrutem. Do dywizji pobór odbywał się w tamtym okresie w lipcu i styczniu, trafiłem tam ze swym sąsiadem z Ludwinowa Jasiem Szelągiem on do baterii ja do 2 kompanii. Przez 3 tygodnie przeszedłem solidne szkolenie zwłaszcza poligon Muszaki za moich czasów mówiło się "idziemy na Małgę". Śpiew w maskach pozwalał na wyrównanie oddechu i wzmocnienie płuc co przydało mi się na koniec służby na szkoleniu płetwonurka.

Po wojnie w 1947 roku poniemiecki poligon przejęło Wojsko Polskie powiększono obszar poligonu, równając z ziemią wsie : Małga, Ulesie, Retkowo, Piec, Rude Wały, Kanwezy. Ocalała tylko wieś Muszaki, tutaj umieszczono komendę poligonu JW 1414, zbudowano osiedle mieszkalne dla kadry 34 mieszkania. Całkowity obszar poligonu wynosił ponad 14 tys ha lasu i pól.

Poligon Muszaki na którym nas szkolono oraz pobliskie lotnisko Szymany miejsce naszych skoków które leży wzdłuż drogi Wielbark - Szczytno w połowie odległości po lewej stronie drogi widać na mapach prostokąt mało widoczny. Rano w każdy dzień skoków pobudka koło 3-4 w nocy i wyjazd na Szymany, siedzenie ze spadochronem na plecach wzdłuż pasa na brezentowych płachtach a dopiero za chwilę i to dłuższą słychać jak odpalają Antki, (podejrzewam, że piloci mieli pobudkę z 3 godz po nas) po skoku układanie spadochronu, każdy układał swój pod okiem kontrolującego układanie instruktora.

Przechodziłem dodatkowo szkolenie w karczowaniu nocnym pniaków po sosnach za pomocą saperki, mam nadzieję, że tego mój kapral nie przeczyta - razem z kolegą za podpadnięcie już nie pamiętam co to za przewinienie ale przypuszczam o co chodzi miałem pewien feler, jak mnie kapral wołał - chodźcie tu!! to ja nie reagowałem, jak podszedł i pyta - co nie słychać - to ja grzecznie, ale ja tu jestem sam. Więc możliwe, że i za to strasznie mego kaprala denerwowało i otrzymałem karę, kazał nam kapral wykopać po pniaku, poszedł wskazał które to są i do pracy po godz. 22:00, jako iż już nie pierwszy to był pniak u którego sprawdziłem długość korzeni wiedziałem, że pół nocy mamy z głowy, poczekaliśmy aż odgłosy w obozie umilkną i z namiotu gospodarczego "pożyczyliśmy" łopoty i siekierę. Siekierą obcięliśmy wystający pień tak aby był na równo z ziemią a raczej z piaskiem, pięknie posprzątaliśmy resztki drewienek, przekopali łopatą wokół pniaka aby było wszystko świeże i przeciągliśmy na to miejsce inne pniaki przez kogoś wcześniej wykopane, o północy byliśmy po robocie. Rano zaliczono nam odbytą karę. Możliwe, że szczęśliwym dla uratowania tego rejonu Mazur były wydarzenia związane z Czechosłowacją bo inaczej do końca poligonu wykarczowano by wszystko co było ścięte i to co jeszcze rosło.

Potem zabroniono stosowania tej kary bo "młodzież" spała na zajęciach, jak również wycofano piwo z kantyny i tego drugiego do dzisiaj żałuję. Lecz poligon to tylko mgnienie oka bo już po powrocie na jesień do Oświęcimia było piwo w kantynie. Śpiewanie w maskach gazowych było uciążliwe i do dzisiaj nie odzyskałem dobrego słuchu, nawet podobno fałszuję "góralu czy ci nie żal". A jeszcze jedno dość istotne, wieczorami było kino letnie, ekran zawieszony pomiędzy drzewami nawet dobre szły filmy, kopciliśmy strasznie aby komary odpędzić, piwko się popijało było super ale wszystko co dobre zawsze się kończy.

Jezioro Głęboczek miejsce obozowania naszego batalionu, miejsce uroczych kąpieli oraz główna myjnia naszych menażek, raki miały tam używanie. "Najprzyjemniejsze" chwile to ranne pobudki i zaprawa czyli bieg wokół jeziora. Wówczas nie było kładów i aby pokonać leśne ścieżki biegaliśmy w pepegach ( obecnie tenisówki zwane). Najbardziej ulubionym zajęciem naszych kaprali było zebranie nas na pomoście nad jeziorem i kąpiel, skakaliśmy w czwórkach z pomostu do wody. Fakt, może to i hartowało o 6 rano mojego ducha bojowego ale organizm pomimo końskiej dawki "delbety" oburzył się na takie działanie i jego reakcją były czyraki, potężna gula z rdzeniem i szklanką ropy wewnątrz. Miałem dwa lub trzy które nasz batalionowy lekarz po ich dojrzewaniu w brutalny sposób wycisnął i miało być dobrze, niby fakt żyję do dzisiaj. Jeszcze miałem przygodę z wojskową medycyną po 2 tygodniach na spodzie stopy miałem odgniata średnicy z 4 cm, zaprowadził mnie kapral do medyka, sanitariusz popsikał stopę z aerozolu, wyszedł pan doktor z namiotu popatrzył, kapral trzymał mnie pod rękę, stałem na jednej nodze, drugą nogę trzymał sanitariusz a doktor wyciął mi skalpelem całego odgniata patrzę a ja mam w stopie dziurę o średnicy spokojnie mogącej robić jako spodek do szklanki. Pomyślałem no to fajnie mam z głowy z miesiąc w szpitalu, a ten mówi abym sobie ubrał pepega i kazali iść do obozu, nawet na drugi dzień nie dali mi wolnego od zajęć. Prawdopodobnie to, że żyję zawdzięczam wyjazdowi do Czechosłowacji inaczej w tych lasach nie dożyłbym do przysięgi... -:).

Cały czas był pewien niepokój bo mówili, że w Czechosłowacji jest sytuacja niestabilna. Pracowałem przed wojskiem w Krakowie w Borku Fałęckim w bazie transportu, koło zakładu przez Górę Borkowską jechały na wiosnę rosyjskie transporty wojskowe na podczołgowych przyczepach wieźli czołgi. Mój pobyt to inna historia obecnie nie jest dobrze widziana więc jedynie wspomnę iż byłem żołnierzem i moim obowiązkiem było wykonywanie rozkazów. Wyjazd ten skrócił czas do przysięgi i byliśmy jedynym rocznikiem który po 26 dniach w wojsku miał przysięgę w polu w obecności miejscowej ludności bez rodzin.

W książeczce skoczka spadochronowego wpisano mi pierwsze dwa skoki treningowe przed wojskiem Aeroklub Podkarpacki w Krośnie a następnie 4 skoki w Szymanach w dniach 13,14, 21, 22 sierpień 1968 r. Kolejne dopiero po dłuższej przerwie 22.05.1969, 24.05.1969 Lipowa i 16.06.1969, 30.06.69 Pobiednik ostatni nocny. Skoki były planowane na następne dni sierpnia i byłbym z kolegami pierwszym rocznikiem który na samym początku służby skakał tyle razy lecz dobrą passę przerwał nam wyjazd do Czechosłowacji. Moje wspomnienia już się zatarły, pamiętam popołudniowy alarm godz. 17:00 24.08.68, likwidacja obozu palenie ognisk wydawano ostrą amunicję paliliśmy pudełka kartonowe w których były pociski następnie Szymany godz. 23:45 odlot samolotami An-12 oraz Ił i AN-2 przelot nocą całą dywizją z lotniska Szymany do Wrocławia, reszta transport kołowy za nami, z lotniska we Wrocławiu stąd o 4:00 transport kołowy do Międzylesia samochodami z Podoficerskiej Szkoły Samochodowej z Ostrowia Wielkopolskiego, postój w Niegocicach koło Międzylesia gdzie jako jedyny po wojnie rocznik z uwagi iż nie byliśmy po przysiędze składaliśmy ją w Niegocicach na łące pod Międzylesiem, padał deszcz szybko organizowano sztandar i tak zamiast 2 miesięcy już po 26 dniach służby składaliśmy przysięgę żołnierską bez naszych rodzin równo o godz. 13. Następny postój w Pisary. Wyjazd do Czechosłowacji 6 września godz. 20 przekroczenie granicy 21. Korespondecja bez znaczków bez adresów jedynie numer poczta polowa JW 4116 i nie należało pisać gdzie się jest, w domu mama miała moje listy a na kopercie pieczątka "cenzura wojskowa". Znalazłem się w grupie jako obstawa jednostki Czechosłowackiej w miasteczku Rokietnica, kąpiel w leśnym strumieniu gdzie jeden pluton szedł z ręcznikami gotowy do mycia a drugi z bronią jako ochrona. Były z nami chyba 4 czołgi, działka bezodrzutowe i moździerze 120 mm. Służba co 24 godz na placówkach w lesie, teraz mogę napisać już mnie nie zdegradują bo mam i tak tylko stopień szeregowy rezerwy, na placówce noc, ręki własnej nie widać, szumią drzewa a my w czwórkę siedzimy pod drzewem i nadsłuchujemy czy ktoś aby się nie zbliża, to była warta na "słuch", nikt nie był na tyle odważnym aby w nocy iść kontrolować tak ustawione placówki gdzie siedziało czterech żołnierzy z ostrą amunicją, emocje były ogromne. Następna służba to już mieliśmy ze sobą pałatki i koce. Do dzisiaj mnie łupie w ramieniu po tych spędzonych w lesie nocach gdzie spaliśmy ułożeni w czwórkę jeden koło drugiego a pomiędzy nami broń, przykryci kocem który rano od rosy był cały mokry a zmiana przełożenia ciała na drugi bok odbywała się jednocześnie przez wszystkich. W taki to oto sposób wiązała nas coraz mocniejsza przyjaźń oparta na zaufaniu. Papierosy "Silesia" które dostawaliśmy za darmo i bez ograniczeń o ile dobrze pamiętam miały granatowe opakowania, prasę i listy rozwoził helikopter. Odwiedzały nas delegacje z zakładów pracy, pamiętam jak przywieźli na każdy namiot po radiu tranzystorowym. Powrót do Polski 24.IX. do miejscowości Gawory następnie od 28.IX. przeniesiono nas do ośrodka kolonijnego Bolesławowa. Powrót do Oświęcimia miał miejsce 17 października przewieziono 10 bpd dwoma eszelonami. 4.XI.68 r powitanie batalionu odbyło się w Kętach, ja byłem w kompanii reprezentacyjnej wysłany do Krakowa na defiladę która odbyła się 30.X.1968 roku.

Grupa jaka przebywała w Rokytnica w której się znalazłem. Dowódcą grupy Rokytnica został mjr dypl. Józef Biegun. Oprócz niego działali w niej także por. Tadeusz Urbańczyk, por. Roman Baszczuk (nie jestem pewien czy to nie d-ca kompanii artyleri), por. Karol Gryzowski (mój dowódca na 2 kompanii), sierż. Adam Habant (mój dowódca plutonu na 2 kompanii), sierż. Czesław Szymanowicz, plut. Tadeusz Guzik, plut. Zygmunt Pyc, plut. Janusz Walczak, kpr. ndt. Dyrbosz, kpr. ndt. Bolesław Piegza. W skład grupy wchodziły 2 kompania szturmowa i pluton czołgów.

Wycofywanie jednostek 6 PDPD z Kotliny Kłodzkiej do rejonów stałej dyslokacji rozpoczęto 15 października. Oddziały stacjonujące w okolicach Międzylesia (za wyjątkiem 16 batalionu powietrzno desantowego i pododdziałów zabezpieczenia znajdujących się na terenie Czechosłowacji) zaczęto przerzucać transportem kołowym i kolejowym do garnizonów macierzystych. 16 października wyprowadzono z podporządkowania 2 Armii 1 Warszawski Pułk Czołgów i 61 kompanię rozpoznawczą z 16 Dywizji Pancernej. Po 17 października w rejonie Kłodzka pozostała jedynie grupa operacyjna dowództwa 6 DPD w celu zapewnienia dowodzenia jednostkom pozostającym nadal na terenie Czechosłowacji. 18 października „czerwone berety” dotarły do Łobzowa w Krakowie. 21 października w godzinach wieczornych rozpoczął wycofywanie się do kraju 16 bpd.

Tym sposobem w październiku 1968 roku zobaczyłem po raz pierwszy moje koszary w Oświęcimiu.

Po kilku tygodniach było powitanie desantu przez mieszkańców Krakowa, znalazłem się w kompanii reprezentacyjnej 10 bdp uroczystości odbyły się na krakowskich Błoniach sporo ludzi, przemówienia i defilada, potem na samochód i do Oświęcimia. Wcześniej ćwiczyliśmy krok w jednostce i na pasie startowym lotniska Rakowice, wiele lat później spacerując ze swym psem po pasie startowym widziałem miejsca gdzie pas się załamywał widać od naszych uderzeń butami w beton.

Po 6 m-cach z drugiej kompanii przeniesiono mnie na 3 kompanię. Od początku na 3 kompanii szturmowej stworzyliśmy zgrany zespół, Jan Bochenek - Libiąż (mam kontakt), Ryszard Gałuszka pięknie rysował - Kraków, Piotrek Muc - Zabrze, Janek Kaczmarek pisarz 3 kompanii - Kielce (Włoszczowa), Mietek Jóźwik - Kielce, Bodgdan Warchoł - Kraków z cywila miał ponad 60 skoków na koniec poszedł na układacza, Leszek Kuchciński - Ostrołęka, Leszek Zieliński - Kielce, Zdzisław Grabarek - Kraków, Józef Mirek - Kraków, Witek Głąb - Lublin dow. mojej drużyny, Jurek Leszczyński - Oświęcim, Tadeusz Kosmulski - Końskie, Stefan Korona - Nowy Sącz, Józef Grela - Trzebinia, Tadeusz Grzyb - Kraków, Zbigniew Wierciak - Tarnów (mam kontakt), Marian Gadula - Kraków (mam kontakt), w czasie ćwiczeń 25 wrzesień 1969 r. "Odra-Nysa" w okolicach Ustki ratował się na zapasowym spadochronie główny nie odpalił, oraz wielu, wielu innych kolegów, smutne to, bo patrzę na zdjęcia i nie przypominam sobie już wszystkich nazwisk a do końca służyliśmy razem.

W jednostce życie było już na całkiem dobrych warunkach, prawie nowy budynek w którym byliśmy zakwaterowani, małe sale, przystosowane dla większej ilości ludzi łazienki po prostu można było sobie spokojnie pomieszkać. Życie kulturalne się poprawiło z kompanii st. szeregowy (brak nazwiska) organizował nam wyjścia poza jednostkę w ramach klubu filmowego, była nas grupka może z 10 żołnierzy, było to za porozumieniem z plutonowym Bogusławem Głów który zajmował się w sztabie sprawami kultury jako instruktor młodzieżowy. Wyjścia organizowane były raz w tygodniu do kina na osiedlu w Oświęcimiu po filmie było wolne i wieczorem na 22:00 powrót do jednostki. (Bogusław Głów działa z sukcesami w Kole 10 bpd przy ZPS II Oddział w Krakowie)

Wszystko co dobre szybko mija i już jest zima 1969 rok, (My spadochroniarze z Dziesiątego strona.44 podaje) 11 stycznia batalion (wspomnienia st. sierż. sztab. Mientkiewicz podaje datę 2 stycznia) przetransportowano eszelonem na poligon do Drawska Pomorskiego gdzie dwa dni później była inspekcja z MON. Jak pisałem powyżej na Sylwestra byłem w grupie kelnerów dlatego szef kasyna wybrał naszą czwórkę do obsługi kasyna na poligon.

W tym momencie moja opowieść zmienia się w horror, opowiem jak odbył się nasz wyjazd na poligon. Całe kasyno zapakowane było w skrzyniach metalowych, każdy talerz owinięty w papier (gazety) policzone i szef kasyna kazał nam o to dbać, było nas czterech, batalion ładował się na eszelon w Oświęcimiu zawieźliśmy stoliki, krzesła i skrzynie z kasyna na dworzec wsadziliśmy do towarowego wagonu bez PIECA - ledwie to się wszystko zapakowało to pociąg ruszył. To było nieprawdopodobne, mróz jak diabli, późny wieczór a pociąg jak ruszył to nie ma zamiaru się zatrzymać, jak tu spać, no dobrze, mamy plecaki, ubieramy na siebie wszystko co mamy na głowie beret, czapa zimowa i ręcznik pootulani próbujemy usnąć, jednak ściągam buty i tak przejechaliśmy całą noc i pociąg nie stanął. Rano dotykam butów a one jak ze stali, nie ma szans ich ubrać, odwijam z talerzy papiery i dopiero po przepaleniu w bucie gazetą but dał się ubrać. Rano wreszcie to wszystko stanęło, przenieśliśmy się do plutonu do wagonu z piecem, patrzyli na nas jak na ufoludki, wróciliśmy z zaświatów jeszcze jeden dzień takiej podróży i mają mrożone mięso do kuchni - jednak jakoś przeżyliśmy, dlatego ten batalion tworzyli ludzie nie do zniszczenia, teraz nie pamiętam ale nie wiem chyba było tak spore zamieszanie, że nikt nie zauważył iż 4 ludzi zginęło. Oni chyba pomyśleli, że my tam w wagonie mamy super.

W 1969 roku w dniu 12 lutego pluton saperów wyjechał do Istebnej aby przygotować obóz narciarski, w dniu 12 lutego trasa Oświęcim - Istebna, wymarsz piękna słoneczna niedziela okna uchylone i słychać hejnał z wieży Mariackiej, postój w Kozach w szkole spanie i dalej w drogę koło Węgierskiej Górki potyczki z powracającymi z Istebnej nie pamiętam chyba 16 Batalion z Kraków wracał do koszar. Jazda właściwie cały dzień na nartach, instruktorzy z krakowskiej Akademii Wychowania Fizycznego, przedni ubaw na drewnianych nartach marki "Beskid" koloru niebieskiego wiązanego paskami do żołnierskiego buta. Dobrze nas szkolili bo uzyskałem dwie odznaki zjazdowe. Na koniec marsz na Szyndzielnię i nartostradą zjazd pod Bielsko.

Pamiętam jak w dniu 2 kwietnia 1969 r. kilka minut po godz. 16, samolot AN-24 PLL "Lot" lecący z Warszawy do Krakowa, rejs nr LO-165, uderzył w północne zbocze Policy koło Zawoi, niespełna sto metrów poniżej szczytu. Na pokładzie znajdowały się 53 osoby. Wszyscy zginęli. Po godz 16 ogłoszono alarm, 3 kompania szturmowa, załadowali nas na samochody i zawieźli do miejscowości Zawija. Było sporo śniegu czekaliśmy w kolumnie około 3 godzin następnie nas odwołano.

Czerwiec tego roku był bardzo deszczowy w dniach od 3 - 13 czerwca odbyły się ćwiczenia w Bieszczady, miały być skoki start w Krośnie i na Ustianowej skok, po naradzie doszli w sztabie do wniosku iż nie ma gdzie suszyć spadochronów i zawieziono nas samochodami. Po dotarciu w miejsce rozpoczęcia działań rozproszonych przez prawie dwa tygodnie ucieczki przed wojskami KBW, w tym czasie dalej bez przerwy padało, bieganie po górach w Bieszczadach, wchodzenie korytem strumienia pod górę bo ścieżki były jedną bryją z uwagi na nieznośnie padający deszcz, nowy typ plecaków, krótki sięgał mi do połowy pleców miałem zawieszony z boku na plecaka hełm spowodowało to ruch wahadłowy plecaka i ranę na moich plecach. Był ze mną Jasiu Szeląg, zrobili na noc przerwę w marszu, spaliśmy we dwóch pod pałatkami pod drzewem w nocy zalało nas dokładnie dopiero rano zobaczyliśmy iż na pniu był rowek wycięty do zbierania żywicy i to była strużka wody prosto pod nas, co ciekawe nie ściągaliśmy butów bo były przemoczone jak i reszta odzieży. Żywność się kończyła jakiś miły żywnościowiec dał na każdą grupę ileś kilo ziemniaków, w pałatce na kiju niosło się ziemniaki na zmianę. Nosiło się po dwóch, zawsze szło się na końcu grupy więc aby ulżyć losowi idący z tyłu spuszczał co kilka kroków po kilka ziemniaków. Zapasy znikły, suchy prowiant też, dali nam namiar przez radiostację na punkt żywnościowy który znajdował się na przyczepie, kilka petard, trochę ślepaków ci co pilnowali uciekli więc mamy jedzenie a tam były w skrzynkach żywe kury, grupy były 30 osobowe, radzista i rozjemca. Panowie oficerowie mieli dość więc rozjemca i dowódca grupy w tym ciężkim dla nas czasie na końcówce ćwiczeń dogadali się i za kury kupiliśmy płyny wzmacniające i dwie doby siedzieliśmy w stodole we wsi susząc nasze przemoczone mundury tylko przez radiostację podawali nasze pozycje marszowe do sztabu.

W końcowej dekadzie czerwca troszkę pogoda się poprawiła i od razu na skoki, start lotnisko Balice do miejscowość Lipowa koło Bielska Białej (W książeczce skoczka mam daty wykonania skoków, Lipowa 22 i 24.05.69 r). A więc doszedł i obóz spadochronowy. W lipcu część na defiladzie w Warszawie w sierpniu Mazury. Na wrzesień część do Oświęcimia a reszta przygotowanie do ćwiczeń Układu Warszawskiego Odra-Nysa desant w okolicach Ustki.

Brak mi w okresie od września 1969 do wiosny 1970 faktów jakie jeszcze były ćwiczenia, książka "My spadochroniarze z Dziesiątego" również nie zawiera żadnej informacji z tego okresu, zniknął mi prawie rok służby. Znalazłem skrótowe zapiski w książce "6 PDPD" Huberta Królikowskiego 1969 rok w dywizji rozpoczęto ciekawymi przedsięwzięciami w lutym 48 kompania rozpoznawcza przebywała na eksperymentalnym obozie zimowym w Bieszczadach realizowano program sztuki bytowania w warunkach naturalnych, żołnierze mieszkali w szałasach. Podczas trwania obozu w Istebnej wykonano około 100 skoków ze śmigłowca, (skaczący mieli przypięte narty) na stok wzgórza Złoty Groń. W czerwcu żołnierze 6 PDPD po raz pierwszy skakali zespołowo z samolotu An-12, z 35 sekundowym opóźnieniem otwarcia stabilizatora. Przełom lata i jesieni 1969 r ćwiczenia Odra-Nysa 25 września desant w rejonie Elbląga (inne źródło).

Dalej szukam żywych świadków którzy może podpowiedzą co robiliśmy w tym okresie. Wspominam, że prawdopodobnie to był przełom 69 - 70 rok była bardzo śnieżna zima, sypało bez przerwy wysłano nas na pomoc kolejarzom w Trzebini przy odśnieżaniu zwrotnic. Pracownicy nie nadążali odśnieżać. Było kilka takich akcji gdzie wojsko szło z pomocą ludności.

W czerwcu 70 roku przed wyjściem do rezerwy byłem na pozostałości w Oświęcimiu, kuchnia, warty i szef pozostałości mjr. Trólka a jego oczko w głowie strzelnica w Rajsku i prace ziemne. Z kolegą robiłem kulochwyt podsypywaliśmy ziemię i tak pomału do szczytu aż przeszliśmy na drugą stronę i całe na nieszczęście z góry widać było knajpkę w Rajsku więc porzuciliśmy "broń" i obrali kierunek na knajpkę, parę piwek i do jednostki. Po południu nas major dokładnie obwąchał i skazał na areszt chyba po 7 dni, trafiliśmy we dwóch z desantu i już siedzących było z 10 z jednostki kolejowej, robili chłopaki torowiska na stacji w Oświęcimiu. Zadanie aresztantów - rozbiórka murowanych na terenie jednostki garaży, koledzy aresztanci ładowali a ja z kolegą jechałem na przyczepie traktorkiem za Sołę i szukałem kto potrzebuje gruzu, za pieniądze uzyskane jako darowizna za gruz kupiliśmy "soczki" i wieczorem areszt był zalany. Po kilku dniach takich zabaw w areszcie przyszedł rozkaz o przeszkoleniu na płetwonurka grupy żołnierzy z pozostałości, Pan major wywalił nas z aresztu na Mazury. Tym sposobem znalazłem się w dywizyjnej kompanii saperów na Mazurach gdzie odbyłem z kilkoma kolegami kurs płetwonurków. Było to niezapomniane przeżycie, po pierwsze przyjechaliśmy chyba w 8 osób z Oświęcimia z pozostałości, baki poniżej ucha, włosy na karku, prawie rezerwa więc na luzie a tu patrzymy w kompanii nie ma różnicy, młody czy stary wystrzyżeni panuje tu dyscyplina aż strach się bać, rano na apel, spojrzał dowódca kompanii chyba major i delikatnie powiedział s...ć mi z obozu, więc szybko manatki do plecaków i z dobytkiem poza rejon kompanii, namioty ze sprzętem płetwonurków były na samym brzegu jeziora koło 60 m od namiotów kompanii i już nie pamiętam ale osoba prowadząca nasze szkolenie pozwoliła nam postawić tam swój namiot. Było super do kompanii chodziliśmy tylko po posiłki zawsze bokiem aby nie wpaść na dowódcę. Nurkowanie na swobodny ustnik i chyba "foka" się to zwało taki kombinezon który we dwóch ubierało się trzeciemu, szkolenie w dzień było super a wieczorem spacer do sklepu do miejscowości Rekownica z uwagi na dodatkowy deputat za nurkowanie czyli konserwy i czekolady robiliśmy wymianę za trunki owocowe. O jeszcze zapomniałem dodać iż pod kombinezon "foka" dostaliśmy wełniane białe rajtki i golfy, więc ósemka chłopców szła sobie w butach i spodniach wojskowych lecz góra białe golfy wyglądaliśmy jak jakaś zorganizowana grupa młodzieży na obozie. Na piersiach golfy kiedyś miały czarne litery WP lecz było to sprane i prawie niewidoczne. Nasza przewaga nad innymi wojakami z dywizji była widoczna na zabawach, pełno było obozów dziewcząt co pracowały w okolicy w PGR-ach jak przyjeżdżał patrol to koledzy żołnierze w polówkach znikali po krzakach a my siedzieliśmy na sali i czekamy co będzie, wszedł oficer stanął w drzwiach zlustrował wzrokiem salę i nawet mu do głowy nie przyszło, że chłopcy w białych golfach to wojaki. Każdy rozumie dlaczego później mieliśmy jako tancerze rwanie z braku konkurencji.

Oczywiście były również chwile spędzone na rozrywce naszym najlepszym trunkiem był "złocisty płyn" do dzisiaj piwem zwany, odwiedzaliśmy Oświęcim i jego okolice najczęściej na zabawy jeździło się Brzeszcze, Przecieszyn, Jawiszowice lub z drugiej strony Wisły Libiąż i Chełmek. W czerwcu 2014 roku w Warszawie grupa braci miała spotkanie w "Wieżycy" oglądałem na Facebooku zdjęcia i widziałem ogromniaste kufle i pękate dzbany z piwem, u nas piwo szło wówczas z beczki kufle były standardowe małe piwo na jeden raz duże na cztery łyki i potrzebne było następne. No jednak jest to dla mnie zrozumiałe nasze młode organizmy dwudziestolatków a tu zaprawieni w bojach panowie z dużymi możliwościami więc i kufle większe.





POWRÓT